Pandemia koronawirusa uderzyła w wiele branż, ale dla hodowców zwierząt rasowych to był świetny rok. Zamknięci w domach ludzie częściej decydują się na pupila. Niestety, przed Świętami znów przybywa informacji o porzuconych zwierzętach.
Lockdown ma wiele oblicz i wywołuje skutki, których czasami byśmy się nie spodziewali. Po wiosennym zamknięciu w domach pojawiły się doniesienia o kolejkach do schronisk dla zwierząt i pustych kojcach. Wreszcie był czas zająć się psem czy kotem, więc kolejne rodziny decydowały się na opiekę nad zwierzakiem.
Latem niektórym pupilom odbiło się to czkawką, bo pandemia przygasła, pojawiły się wakacyjne plany i znów jak Polska długa i szeroka psy były wiązane do drzew lub zostawiane przy drodze. Obecnie ponownie siedzimy w domach, czy więc kolejne zwierzęta znajdą schronienie u boku „swojego człowieka”? Część z pewnością tak, ale to nie bezpańskie zwierzaki wychodzą na zmianach najlepiej.
Hodowcy podbijają ceny
Niemal od początku jesieni w prasie pojawiają się nagłówki o tym, że ceny zwierząt rasowych rosną lawinowo. Zapotrzebowanie w 2020 roku poszło w górę drastycznie, dlatego niektóre rasy podrożały o 100% lub więcej. Polacy mają co prawda ulubione rasy psów – jak sznaucery, labradory, husky, beagle czy amstaff – ale są też trendy krótkoterminowe. W ostatniej dekadzie przybyło mopsów i buldogów francuskich, natomiast w skali miesięcy zyskują zwierzęta kupowane przez influenserów w mediach społecznościowych.
Jest popyt, więc hodowcy liczą zyski. W efekcie najbardziej pożądane rasy psów i kotów to koszt nawet 20-30 tysięcy złotych. Dosłownie! Tyle trzeba zapłacić za długowłose owczarki niemieckie czy owczarki środkowoazjatyckie. Za egzotyczne koty – jak ragdoll czy bengalskie – ceny sięgają 10-20 tysięcy. Czym to grozi? Czytaj dalej na drugiej stronie!
Co ma dla nas Lidl przed Świętami?
